Czy plac zabaw może być bezpiecznym miejscem, dla rodziców 🙂 Wydawałoby się, że spryt i psychiczne cwaniactwo, jakie stosują dzieci wobec niewinnych rodziców, ma swoje zastosowanie jedynie w obliczu zacisza domowego, w którym nikt nic nie słyszy i nie ma dowodów…
Otóż nic bardziej mylnego. Nie tylko prawdą jest, iż w domu kreatywność dzieci w zakresie zaprzęgania rodziców do spełniania ich potrzeb, nie zna granic. Faktem jest również to, iż świeże powietrze, słońce i nie daj boże plac zabaw, potrafią obudzić w dzieciach naprawdę pomysłową bestię.
A zatem, jak to jest wybrać się z dziećmi na plac zabaw?
Pozwolę sobie pominąć (z racji na ograniczone możliwości długości tekstu) tę krótką chwilę, kiedy wychodząc radośnie z domu, dzieci zakładają trzykrotnie buty na niewłaściwe nogi, zakładają bluzy czołgając się po podłodze (bo akurat są panterami, którym złowieszczy myśliwy związał łapy), kiedy będąc już w progu, czołgającym się panterom, przypomina się, że właściwie to chce im się siku, a może i coś grubszego… Kiedy to cudownie ozdrowiałe pantery, którym na skutek opróżnienia pęcherzy, oczyściły się również umysły i przypomniało im się, że właściwie to teraz już są drużyną psiego patrolu i muszą zabrać ze sobą na plac zabaw pojazdy i inne niezbędne gadżety. Kiedy radośnie rzucają mi te gadżety na ręce i wybiegają z domu, krzycząc, że mam im to dostarczyć na plac zabaw, ponieważ oni nie mogą tego nieść z bardzo prostej przyczyny… Otóż nie posiadają jako psy kciuków przeciwstawnych…

A więc, skoro już w trybie natychmiastowym udało nam się wyjść z domu, oddaję uprzejmie dzieciom ich zabawki, bo wiadomo, że teraz to ja jestem SKY (dla niewtajemniczonych jest to jeden z piesków Psiego Patrolu) i właśnie odpadły mi kciuki i szczekając w najlepsze wsiadam do windy.
Plac zabaw: miejsce docelowe
Na placu zabaw czas mija nam oczywiście upojnie. Mogę rozkoszować się możliwością bujania syna w huśtawce, dostąpić zaszczytu patrzenia jak córka zjeżdża ze zjeżdżalni i wiele innych atrakcji (tutaj z łezką wzruszenia dodam, że jednak naprawdę mimo wszystko lubię spędzać czas z tymi skrzatami).
Jednak czas mija, słońce zachodzi, zmrok zapada i słyszę okrzyk syna:
Kuuuuuuupaaaaaa!
/ulubione słowo rodziców, zawsze użyte z dala od możliwego punktu zrzutu
Czyli wiadomo, że alarm. Swoją drogą nie wiem, gdzie była ta kupa, kiedy poprzednia kupa trafiła do nocnika chwilę przed wyjściem na plac zabaw… Tak czy inaczej – trzeba wracać. Wiadomo, że otaczająca nas noc nie jest wystarczającym powodem do powrotu, bo kto by się tym przejmował… Ale już kupa, to co innego…
Zagaduję zatem córkę, która akurat ląduje smoczym zaprzęgiem w górskim gnieździe, gdzieś pomiędzy karuzelą, a płotem:
Myszko… Twojemu bratu chce się kupę. Musimy zatem sprawnie wracać do domu. Nie mamy zbyt wiele czasu, jeśli nie chcę mieć dziś dodatkowego prania. A nie chcę go mieć. Musimy już iść.
/nadzieja w głosie zawsze obecna
I czekając na zrozumienie i pełną empatię siostry nieszczęśliwego nosiciela „dwójki”, obserwuję, jak zabawa mojej (wówczas 2-letniej) córki zastyga w bezruchu. Jej błędny wzrok patrzy w dal w stronę płotu. Ręce nie poruszają się. Smoki nie lądują. I nagle jej głowa przekręca się w moją stronę, a na twarzy pojawia się uśmiech.
Zakończenie eskapady
Myślę sobie, cudownie. Łatwo poszło. Lecz już w połowie tej myśli, do moich uszu dociera odpowiedź:
Nie ma problemu mamusi. To świetny pomysł. Idźcie!
/córka zastygnięta w bezruchu
I każdy rodzic, który kiedykolwiek próbował wyjść z dziećmi z placu zabaw wie, że miałam tego dnia dodatkowe pranie…
Dobrego dnia
Ewelina
Przeczytaj również: