Czy paczka InPost może dostarczyć Ci niezapomnianych przygód? Zdecydowanie tak! Pozostaje jeszcze jedno stweirdzenie. Są takie dni, kiedy wstajecie rano i myślicie sobie: „To jest ten dzień. Dzisiaj będę rodzicem roku. Załatwię wszystkie ważne sprawy razem z dziećmi, a potem będę się z nimi bawić w najbardziej kreatywne zabawy świata do samego wieczora”.
Taaa… Ja miałam taki dzień ostatnio. Tak to wyglądało…
Zapakowane jajeczko do InPost
Po 1,5 roku odświeżania ogłoszenia na olx udało mi się w mgnieniu oka sprzedać fotelik samochodowy synka. Bardzo dobry fotelik w idealnym stanie, którego piękno wreszcie ktoś dostrzegł. Na fali tego oto sukcesy wybuch endorfin do mojej krwi zmienił mnie w „Matkę Hulka”, której prawy biceps kruszy głazy, a lewy to pewna śmierć dla wroga.
Pewnie wiele razy mieliście refleksję na temat tego jak kurierzy i listonosze traktują paczki w podróży. Tak, ja też uważam, że robią to z największą troską. Zastanówcie się zatem, jakie mielibyście uczucia, pakując dla kuriera wielki fotelik samochodowy, marząc o tym, aby dotarł na drugi koniec Polski w całości.

2 taśmy klejące, tonę tektury i strechu później z pomocą przyszedł mi mój brat. Zapakowaliśmy moje bezcenne jajeczko w paczkę o niezwykle interesującym kształcie i jeszcze bardziej imponującym gabarycie, a ponieważ trwało to koszmarnie długo musiałam już w biegu drukować etykietę i pędzić po moją młodzież do przedszkola.
Etykieta, cyk pyk – naklejona, kurtka, buty, plecak, klucze i pędzę… I tutaj pojawia się problem numer jeden. Kiedy kobieta próbuje podnieść 1/3 swojej wagi, nawet jeśli patrzy w lustro i mózg widzi wielką zieloną postać Hulk’a z biustem. Okazuje się, że nie ma opcji, żebym podniosła to paczkę w górę, nie mówiąc już o doniesieniu jej na pocztę.
Transport małego zawiniątka
Ale co tam. Mój naćpany mózg myśli sobie:
Poproszę sąsiada, żeby zniósł mi to coś do bagażnika, a do tego czasu, kiedy będę to musiała z niego wyjąć (czyli za pół godziny) dopakuję mięśnie tak, że zaniosę tę paczkę na palcu. Będę już wtedy z dwójką dzieci. Jestem ich matką i nie ma rzeczy niemożliwych.
I tak też się stało. Pozdrawiam serdecznie cudownego Tomka, który zarzucił paczkę na ramię i zapytał czy to wszystko, czy zabrać coś jeszcze i nonszalancko, tanecznym krokiem odprowadził fotelik do auta…
A zatem pół godziny później – bez Tomka – zaparkowałam z dziećmi auto pod wskazanym przez olx punktem pocztowym i możecie sobie wyobrazić grymas radości, jaki namalował się na mojej twarzy, kiedy okazało się, że punkt pocztowy, znajduje się na pierwszym piętrze w budynku bez windy…

Ale ponownie myślę sobie, że spoko… Przecież doniosę. Mam po mamie geny z azbestu. To tylko jakieś 100 metrów, 13 stalowych schodów zewnętrznych, przedsionek i już jestem u celu. Idziemy.
Strategia zdobycia szczytu
Wysadziłam dzieci i o dziwo wygrzebałam zawiniątko z bagażnika. Poinstruowałam polską młodzież, że za minutę mają stać pod drzwiami poczty i jak tylko ja się tam zbliżę, to proszę ich uprzejme o otwarcie drzwi na ich maksymalną szerokość, abym mogła z gracją przecisnąć się przez nie wyposażona w dodatkowy bagaż.
Kolejnych pięciu minut nie pamiętam najlepiej. Kojarzę je jedynie jako wielki kawał strechu 5cm przed moim nosem, uginające się pode mną kolana i przypadkową nawigacją intuicją na schody, których nie mogłam zobaczyć, ponieważ paczka z każdej strony zasłaniała mi wzrok. Wejście na schody wyglądało mniej więcej tak, jakby kojot szykując pułapkę na strusia pędziwiatra, próbował podnieść 6 razy większy od siebie głaz. Ale dotarłam tam. Niezawodne dzieci trzymają już drzwi i wpadamy do środka.
I wtedy słyszę od razu pierwsze zdanie pani w okienku:
Takie duże paczki to innego punktu proszę zanieść
Po kilku uprzejmościach, jakie wymieniłyśmy między sobą i zetknięciu się z moim wzrokiem bazyliszka, sympatyczna Pani z radością podniosła skaner i postanowiła przyjąć paczkę. Niespotykana uprzejmość.
Etykieta InPost? Czy Poczta Polska?
I już jestem w ogródku, już witam się z gąską i nagle widzę wielki, szyderczy uśmiech, malujący się na twarzy jakże zatroskanej Pani z okienka.
Oj! Nie odczytuje mi skaner etykiety. Ta paczka nie jest do nas niestety. Tak mi przykrooo…
Podnoszę wzrok. Drga mi brew. Jednym kolanem cały czas trzymam paczkę, bo ledwo mieści się ona w okienku i zaraz spadnie na podłogę przytrzaskując mi stopy, a urocza Pani nie zamierza wciągnąć jej na wagę. Trzecie oko z tyłu głowy cały czas czujnie obserwuje dzieci. Patrzę na etykietę i powoli moje dwa, wolne, krążące w czaszce neurony zaczynają kojarzyć fakty.

W mojej głowie wybrzmiewa wówczas niczym orkiestra Rubika to jedno polskie słowo, które tak znakomicie odzwierciedla mój stan ciała i umysłu w tamtej sekundzie… Stoję w punkcie poczty polskiej, patrzę tępym wzrokiem na etykietę z wywalonym jak wół logo Inpost. Moje nogi zaczynają już drżeć na myśl, że będą zaraz z tym czymś schodzić po schodach… I myślę sobie ponownie to jedno polskie słowo… Mianowicie – „Oj!”.
W tym samym czasie na pocztę polską wchodzi młody polski mężczyzna, aby wysłać list.
Kolorowe jarmarki
I wówczas moje cudowne, jakże niezawodne pociechy postanawiają pomóc odrobinę, aby udzielić mi tego niezbędnego wsparcia. Wiecie jak wyglądają obecnie poczty? Jarmark kolorowych, kiczowatych zabawek, świecące breloczki, plastikowe auta, laleczki sprzed ery PRL-u i tysiące gadżetów, z których każdy mówi do dziecka: „Zabierz mnie do domuuu!”
I zaczyna się ciągnięcie za nogawki spodni, w których moje nogi dalej cały czas się trzęsą.
Mamo ja chcę tego jednorożca z niebieskim rogiem. A ja chcę tamtą koparkę… No plizzz… Nie mam takiej. Kup mi. No proszę. Kup mi. Zawsze marzyłam o takim…
Kojarzycie naćpane konsumpcjonizmem dziecko w sklepie, prawda?

Kolano cały czas trzyma paczkę, która okazała się jednak zawiniątkiem Inpostu. Nogi drżą. Dzieci ciągną nogawki, wyrzucając z siebie potok słów. Brew drga. Biorę super bardzo głęboki wdech. Opieram czoło o krawędź paczki. Myślę sobie: : „Aby tylko dojść do bagażnika. Aby dotrzeć do bagażnika. Może zamknę tu dzieci z tą Panią i prysnę… Potem przecież po nie wrócę”.
Więc ze stoickim spokojem, komunikuję dzieciom, że zaraz wracam, że doniosę tę drobną paczkę do auta i wrócę po nich, a wtedy porozmawiamy o wszystkich niezbędnych nam w domu jednorożcach i koparkach…
I rozpoczyna się nowy lamet:
Ja chce z mamusią! Nie chce tu zostać. Boję się tej Pani. Ja chce koparkę. A ja jednorożca. Chcemy iść z mamusią”. I automatyczna ponowna przyssawka do spodni.
13 poziomów do wybawienia
Idziemy zatem. Ekipa wychodzi. Najpierw lamentująca córka, wymachująca rękami w tęsknocie za porzuconym jednorożcem. Dalej syn powłóczący lewa nogą, która ewidentnie ma nadzieje, że może jeszcze zawróci po koparkę, porzucając prawą nogę. Dalej paczka, a na końcu ja, a w zasadzie moje trzęsące się jak galareta nogi, które są jedyną częścią mojego ciała, wystająca zza paczki.
I przypominam, że przed nami schody w dół – 13 różnic poziomów… Jak to dobrze, że dzieci poszły przodem…
Córka wije się ramieniem po ścianie budynku. Syn zszedł pierwszy stopień i ugrzązł w histerii. Na drugim stopniu padł już na kolana, a przy trzecim całe jego ciało znalazło w pozycji leżącej na całej długości schodka.
Stoję zatem na podeście. Paczkę opieram o barierkę. Ponownie podtrzymuję ją kolanem, chroniąc swoje stopy przed zmiażdżeniem. Oddycham. Wdech, wydech, wdech, wydech. Obserwuje wijące się na schodach węże, które już po pięciu minutach są w połowie trzynastu stopni.
Nadszedł ratunek?
Wychodzi z poczty wspomniany już polski, młody mężczyzna… Szybko orientuje się, że przejścia nie ma, patrząc na schody, które zostały zablokowane przez wijące się na nich gady. Stoimy zatem na podeście. Ja, paczka i on. Mijają kolejne sekundy, a może już minuty. Pana ewidentnie zamurowało. Zerkam na jego twarz i zgaduję w głowie, że gość nie ma dzieci…
I nagle olśnienie odmalowuje się w jego oczach:
Daleko Panie niesie tę paczkę? Może pomogę?
Eureka! Dysząc niczym orangutan, kiwam tylko potakującą głową i uprzejmy Pan bierze ode mnie paczkę Inpost. Nie ma tyle krzepy, co Tomek, ale też daje radę.

I co ciekawe…
W tej samej sekundzie moje dzieci zapadają w totalną ciszę. Patrzą na nas w osłupieniu, sondują moją wyprostowaną, uwolnioną od ciężaru sylwetkę, patrzą na Pana z paczką, wymienią się spojrzeniami między sobą i nagle… Przełącza im się pstryczek z histerii na działanie i w totalnej ciszy biegną do auta. Pan podąża za nimi. Po 100 metrach jesteśmy przy aucie. Pan wkłada paczkę z powrotem do bagażnika, a mój syn klepie go w kolano i mówi:
Dobra robota. Dzięki!
Po czym dzieci z uśmiechami na twarzach samodzielnie wsiadają do auta…
I pozostaje pytanie… Jak żyć? Czy to przypadek, że ich histeria zaczęła się równo z pojawieniem się naszego bohatera i zakończyła, gdy zakończyła się jego rola? Podziękować młodzieży za niezłą farsę, czy zakazać czekolady do końca świata za niesubordynację?
Dobrego dnia
Ewelina
Na zakończenie, zachęcam Cię do zapoznania się także: